sobota, 12 września 2015

POMOC DLA MARTYNY

 Mam na imię Martyna, a to moja historia: Styczeń 2013. Miałam wtedy 16 lat, chodziłam do szkoły, biegałam na treningi, grałam w kolejnych meczach. Przygotowywałam się do egzaminów gimnazjalnych i egzaminu na sędziego koszykarskiego. Koszykówka to moja pasja, moje życie, marzenie i plan na przyszłość. Wiedziałam, że muszę dobrze napisać kwietniowy maraton egzaminacyjny, żeby dostać się do wymarzonej szkoły sportowej. "Mamo coś mnie uwiera w nodze". Niby nie boli, ale coś tam jest, coś jak fasolka. "Pewnie uderzyłaś się na treningu lub podczas meczu"…
Dyskomfort nie mijał. Lekarz rodzinny w lutym skierował mnie na reumatologię, gdzie w badaniu rezonansem stwierdzono naczyniak i wyznaczono termin jego usunięcia na 24 marca. Miało być po wszystkim... Ale zły los postanowił rozgościć się w życiu moim i najbliższych. Postanowił pokrzyżować wszystkie plany... Postanowił, że od tej pory on będzie decydował o tym co i gdzie będę robić... Zdecydował, że zajmie miejsce koszykówki, że teraz to tylko o nim będę myśleć, z nim będę żyć i uwzględniać go we wszystkich swoich planach i zamiarach... Przybrał imię maziówczaka... Sarcoma synoviale...
W dniu, kiedy pisałam pierwsze egzaminy, których wynik miał zadecydować o moim dalszym życiu mama odebrała telefon ze szpitala: "Natychmiast wracajcie To RAK! Czekamy na onkologii!". Moja mama nie wiedziała jak mi to powiedzieć - młodej dziewczynie, sportowcowi? Nie zgodziłam sie. Mówiłam, że muszę napisać egzaminy, dopiero po nich zajmie się potworem, który zaprosił mnie do meczu o życie. Połowa kwietnia. Onkologia.. Badania - szpik czysty, płuca czyste, miednica czysta. Trzeba tylko wyciąć resztę guza z marginesem... Diagnoza potwierdza podejrzenie - maziówczak, grupa wysokiego ryzyka 3 stadium...
Od zawsze miałam duszę zawodnika, który od lat walczy o zwycięstwo... Do tej pory robiłam to wspólnie z koleżankami z drużyny. Teraz muszę walczyć indywidualnie... Stawka jest wysoka, wiedziałam o tym. Ale wiedziałam też, że nie poddam się bez walki. Parkiet koszykarskiego boiska zmienił się w ring oddziału onkologicznego... 13 maja 2013 - pierwsza chemia...Od razu mega.. 8 bloków, cykl za cyklem.. Leczenie jest koszmarne...18 lipca operacja wycięcia pozostałości po guzie.. Lekarze mówią, że w wyciętym marginesie nie ma komórek nowotworowych. To dodaje sił do walki... Początek września - Wrocław.. Radioterapia, 28 naświetlań. Powrót na oddział w Olsztynie.. Kolejne cykle chemioterapii... i niesamowite zmęczenie fizyczne i psychiczne… Ale nie poddałam się... Bo czułam, że każdy dzień przybliża mnie do końca onkologicznego piekła. I walczyłam. Jak Wojownik... Zaciekle i bezkompromisowo... Ponad 28 cykli chemio terapii, ponad rok w szpitalach z króciutkimi pobytami w ukochanym domu... I jest! 3 października 2014 - KONIEC LECZENIA!!! Radość. Ogromna!!! Wracają plany na przyszłość. Szkoła, sport, koszykówka... Jeszcze tylko badania kontrolne.
15 października 2014... TK. Noga czysta! Wielkie UFFF! Jeszcze tyko płuca... I. tu.. LICZNE GUZKI!!!!....Ponad 20... Na początek pocieszenie, że to nie musi być wznowa, to może być "tylko" grzybica lub gruźlica.... Ale dalsze badania wykluczają to podejrzenie. TO WZNOWA!! SARCOMA SYNOVIALE WRÓCIŁ!!!.. I zaatakował wielokrotnie mocniej... Wtedy naprawdę chciałam się poddać, z całych sił nie chciałam wracać na ten koszmarny oddział, znów przechodzić przez piekło chemio- i radioterapii, zabiegów i operacji... Bałam się... Ale w tym wszystkim jest rodzina, jest mama, moja opoka która nie pozwala poddać się w walce i gdy widzę jej miłość wtedy właśnie przychodzi ten uśmiech przez łzy, jest szczery, bo ją tak bardzo kocham i nie poddam się właśnie dla niej… W sercu mam duszę Wojownika, więc wiem, że znów mimo wszystko muszę stawić czoło przeciwnikowi po raz kolejny: "OK! Pierwsza kwarta dla Ciebie, ale są jeszcze trzy. Przegrana kwarta nie oznacza przegranego meczu". Wstaję!
Od 13 grudnia przebywałam na oddziale onkologii w Olsztynie. W tym czasie byłam w domu jedynie na trzech krótkich przepustkach.
Rodzice szukali dla mnie ratunku wszędzie. Byli w CO w Warszawie - nic nowego nie usłyszeli. Trzeba chemii, trzeba radioterapii, ale jeśli guzy nie zostaną usunięte, choroba będzie jedynie zaleczona i może wrócić w każdej chwili... Tylko, że w Polsce powiedzieli, że guzy są nieoperacyjne.. więc nic mi już nie proponują… Dlatego rodzice postanowili poszukać szansy na ratowanie mojego życia za granicą…. I znalazła się!!! Wybitny onkolog z kliniki w Aachen chce się podjąć leczenia!!! – dwie operacje usunięcia guzów płuc i radioterapia – to moja nadzieja, abym została z Wami i zagrała jeszcze mecz, pewnie wtedy już nie jeden… Niestety przeszkodą są koszty – ponad 180.000zł to cena za szansę na moje życie… Kwota jest ogromna i wiem, że bez pomocy na pewno nie damy rady…
Chciałabym aby mój wiek nie kojarzył się tylko z bólem, strachem, łzami i odebranymi chwilami młodzieńczych lat… Mam duszę i wolę walki i skoro tyle już wytrwałam to wiem, że te rozgrywki nie są jeszcze zakończone… Mam nadzieję, że przyjdzie dzień, kiedy mój uśmiech nie będzie musiał tłumić płynących łez…, bo tych łez już nie będzie, zostanie radość, ta szczera, ze zwycięstwa nad tym, który zabrał mi już zbyt wiele…Możemy pomóc Martynie  WYSYŁAJCIE SMS-Y KOSZT SMS-A 2 ZŁ ...SMS-y. Numer: 72365 i treść: S2972. URATUJMY ZYCIE MARTYNY!!!https://www.facebook.com/MECZ-O-%C5%BBYCIE-Martyna-kontra-sarcoma-synoviale-uda-prawego-1621732374712135/timeline/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz